Radioda

Rondo


Mikołaj Tkacz : radio (Unitra Diora Beskid)
Piotr Tkacz : radio (Grundig Freaxx 20)

Parts 1a, 2 by Mikołaj Tkacz
Parts 1b, 3 by Piotr Tkacz

Recorded in September 2011 by Patryk Lichota


CD-Rs in stamped poly cases with transparency inserts
edition of 100 copies




Zakłócenie to termin znaczący dziś co innego niż kilka dekad temu. Przykładem komunikacyjnego szumu może być muzyka pop grana w miejscu publicznym czy reklamy wyskakujące przed klipem na youtube. Czyli wszystkie niechciane komunikaty, od których trudno uciec, gdyż epatują głośnością i wszędobylstwem. W tym świetle to, co jeszcze do niedawna było uważane za hałas, zyskuje nowego znaczenia. Zaczynamy tęsknić za dawnymi technologiami, bardziej zawodnymi, ale przez to bliższymi człowiekowi.

Bracia Piotr i Mikołaj Tkacz w projekcie Radioda sięgają po odbiorniki radiowe, które służą im za generator analogowego szumu. Mało kto teraz kręci gałką w poszukiwaniu stacji, wszystko załatwia za nas automatyczny system strojenia. Jednak ile w tym zabawy wie ten, kto tego spróbował – choćby w dzieciństwie. Pamiętam sesje spędzone przed radiem oraz emocje wynikające z przeczesywania fal UKF. Z barwnych szumów wyłaniały się głosy mówiące w obcych językach, po rosyjsku, niemiecku, a nawet arabsku. Trudno stwierdzić, ale być może te pierwsze przygody z dźwiękiem w znacznym stopniu ukształtowały moją wyobraźnię i muzyczną wrażliwość… Radioodbiornik to jednak nie tylko zabawka, ale instrument traktowany na poważnie w muzyce. Jego pozycja umacniała się w pejzażu sztuki dźwięku od Joha Cage’a, poprzez grupę AMM a później choćby w solowych dokonaniach Keitha Rowe’a czy Ferrana Fagesa.

Debiut Radiody wychodzi nakładem amerykańskiej oficyny Copy For Your Records. Wydana niemal w partyzancki sposób płyta, opakowana w czyste, plastikowe, pomazane markerem pudełko, mieści trzy ponumerowane kompozycje. Wszystkie równo odmierzone po dziesięć minut i trzydzieści cztery sekundy, po pierwszym przesłuchaniu wydają się tym samym trackiem. Monotonia to cecha tej muzyki, jednak pojmowana nie w sposób negatywny, a jako siła potrafiąca wprawić umysł w nieoczekiwane stany. Gdy artysta znajdzie odpowiedni ton, może go kontynuować niemal w nieskończoność. Dowiodła tego Eliane Radigue w swych dronowych kompozycjach, których echa pobrzmiewają na „Rondo”. W odróżnieniu od skonstruowanych z pietyzmem utworów Amerykanki, muzyka Radiody wydaje się bardziej impulsywna, brudna, a przede wszystkim głośniejsza.

Polski duet krzyżuje szumy i wizgi z dwóch radioodbiorników, a uzyskany w ten sposób efekt zwodzi zmysły. Pierwsze wrażenia statyki umyka po dokładniejszym słuchaniu. Utwory roją się od szczegółów: rozmaitych typów sprzężeń wydobytych z fal eteru, „…teraz naukowcy już wiedzą…” – drobnych strzępków audycji. Struktura trzech części, jak podpowiada tytuł, oparta jest na muzycznej regule rondo – formie wywiedzionej z tradycji ludowej, z powracającymi stałymi refrenami i zmiennymi kupletami. Tytuły poszczególnych partii sugerują, że mamy do czynienia z odpowiednio ponumerowanymi segmentami (1a, 1b, 2, itd.), których konfiguracje budują kolejne części.

Obecność nagrania braci Tkacz w katalogu CFYR nie dziwi, znając estetyczne preferencje założyciela labelu. Gdy opisywałem wcześniej album Richarda Kamermana Extreme Light Infrastructure podkreślałem znaczenie opozycji niepoukładanej dynamiki i masywnej statyki. Obie te wartości i wynikające z tego napięcia można znaleźć na debiucie Radiody. To właśnie one czynią album tak interesującym.


- Michał Fundowicz, nowamuzyka


As I remarked upon first listening to "Rondo": Sometimes, you just want a good, dirty, mealy, abstract throb. Radioda (Mikołaj Tkacz and Piotr Tkacz--I'll go out on a limb and guess at some kind of relation--on radios) provide this and then some. How precisely they accomplish this via radios (a Unitra Diora Beskid, which looks like a 1950s multi-wavelength mini-console and Grundig Freaxx 20, apparently a beatbox of sorts) is beyond me, as one hears a vast, rich, pulsating mess of sound, bass-fluttery, grinding and surging. I'm reminded (as I often am) of the old Partch line (paraphrasing): They do exactly one thing but that one thing they do superbly. Immersion is rewarded with plenty to experience, to almost reach out and touch, the endless plies of shuddering drones occasionally augmented by a murky snatch of voice. A fine sense of "fuck it" abandon and an excellent palate cleanser. Go for it.

- Brian Olwenick, Just Outside